Pakowanie i wyjazd
Jeszcze nigdy tak mi się nie chciało jechać w góry... Im bliżej terminu wyjazdu tym było gorzej. W końcu przemogłem się, co ma być to będzie, jedziemy. Cały potrzebny sprzęt był na stanie. Brakowało tylko jakiegoś palnika. Wycieczka po sklepach i jest. Nawet nie spodziewałem się że będzie się tak dobrze spisywał. Wreszcie jedziemy. Uwielbiam podróże z PKP... Ach te przesiadki. Lublin, Dęblin, Radom, Chabówka. Prawie 9 godzin i jesteśmy na miejscu. Nawet w porządku, gdyby nie to, że towarzysz rozwalił się na całym siedzeniu i prawie nie zmrużyłem oka przez całą drogę:/ Rabka Zdrój - Turbacz
Gdy wysiadamy z pociągu jest jeszcze ciemna noc. Napotkany pan wskazuje sklep na uzupełnienie zapasów i po krótkiej egzystencjalno - politycznej rozmowie ruszamy. Szybkie zakupy. I w góry. Starym dobrym czerwonym szlakiem. Pierwszy odcinek pokonujemy jeszcze w szarówce, razem z budzącym się dniem. Cisza, spokój, nawet doliny wyglądają ładnie. Koniec asfaltu sprowadza nas do rzeczywistości. Teraz patrzymy pod nogi uważając na kałuże, błoto i resztki lodu, którego im wyżej tym więcej. Pierwsza dłuższa przerwa na śniadanie - bacówka na Maciejowej. Zastajemy ją jeszcze zamkniętą. W środku już ktoś je śniadanie i szykuje się do drogi na dół. Ciepła herbata i kanapki sprawiają że odzywa się nieprzespana noc. Teraz to tylko polec i spać... Ale to zbytnia rozkosz, ruszamy dalej. Jak na razie szlak nosi kryptonim panta rhei. Powoli zaczynają przemakać nawet buty:/
Następny przystanek - schronisko na Starych Wierchach. Popas, czekolada i znowu chce mi się spać! Ta nieprzespana noc przyprawia mnie o kryzys tego dnia. Zaczynamy łapać lekką fazę.
Im wyżej tym więcej śniegu. Dotychczasowa plucha i błoto powoli zamienia się w biały puch. Powoli staje się dla nas jasne, ze ani słońca ani widoków nie doświadczymy.
Ostatnie dość długie i mordercze dla mnie podejście. Odzywa się moje kolano. Monotonnie pod górę w końcu staję się męczące. W końcu dochodzimy do schroniska. Szybka kolacja. I rozstawiamy naszą sypialnię.
Potem lądujemy jeszcze w jadalni schroniska pijąc herbatę i zastanawiając się nad następnym dniem. I wtedy góry wynagradzają nam trud. Dla wszystkich obecnych mała ważna staje się gorąca micha przed nosem czy kubek herbaty. Najważniejsze jest to co za oknem.
Padnięci wpełzamy do namiotu. Sen jest na wyciągnięcie ręki, jednak nie jest nam dany. Zaczyna wiać. I oczywiście telepie całym namiotem. Zirytowany wychodzę w nocy na zewnątrz poprawić linki itd. i staje wmurowany. Nad nami jest czyste niebo, wszystkie chmury położyły się w doliny odsłaniając okoliczną panoramę. Jest nadzieja na jutrzejszy dzień. Z tą myślą wracam do środka. Zasypiamy.
Turbacz - GoCha
Plan zakładał przejście czerwonego szlaku na Lubań, jednak... Gdy wstaliśmy już nie wyglądało to różowo. Po cichu liczyłem że nocny wiatr przegoni chmury i będziemy mieli lampę, niestety. Widoczność ograniczona, zimno. Przy śniadaniu podejmujemy decyzję o modyfikacji trasy. Ruszamy w stronę Ochotnicy i znanej już Gorczańskiej Chaty. Widoków nie ma. Wszędzie mgła i chmury.
W Gorczańskiej urzęduje grupa z GDAKK. Lekko, to mało powiedziane, zdziwieni przystają na naszą propozycję noclegu obok w namiocie i skorzystania z kuchni. Dzień kończymy na wspólnym śpiewaniu razem z gitarą. Pozostawiamy ekipę w połowie imprezy i udajemy się w obięcia Morfeusza. Tym razem nie wieje, jest przyjemnie, gdyby tylko nie ten lekki spadek który powoduje to ze śpię z nosem w ścianie i z towarzyszem na plecach.
GoCha - Krościenko - Trzy Korony - Szczawnica - Bereśnik
Wstajemy wyspani i wypoczęci. Szybko się pakujemy i wpadamy do środka na śniadanie. Okazuje się że damy radę się zabrać z "gospodarzami" do Krościenka wynajętym busem. Odpadła problem, który nas od wczoraj trapił. W ogóle ten dzień zapowiada się dobrze. Nawet słońce świeci. Schodząc do asfaltu okazuje się, że trzeci wariat mający do nas dziś dojechać nie dął rady wpakować się w busa... No przecież coś musiało się nie udać. Ma próbować się do nas dostać.
Wysiadamy w Krościenku, spoglądamy na mapę. Jest nadzieja że uda nam się zdobyć Trzy korony. Nie wiele myśląc, i nie marnując czasu od razu ruszamy. Oczywiście, jak to w zimie, pierwsze paręset metrów po trawie...
Wysiadamy w Krościenku, spoglądamy na mapę. Jest nadzieja że uda nam się zdobyć Trzy korony. Nie wiele myśląc, i nie marnując czasu od razu ruszamy. Oczywiście, jak to w zimie, pierwsze paręset metrów po trawie...
Potem zaczyna być coraz lepiej, jest śnieg i straszny lód na szlaku. Na przełęczy Chwała Bogu robimy sobie herbatę i patrzymy pierwszy raz na Tatry. Ruszamy na górę. Na szczycie wiatr oczywiście urywa głowę ale widoki rekompensują wszystko.
Rzut oka na mapę i zegarek. Wracamy przez Górę Zamkową powoli żegnając się na dziś ze śniegiem.
W Krościenku uzupełniamy zapasy i łapiemy busa do Szczawnicy. Wiemy już, ze do zaplanowanego spotkania z 3 częścią naszego składu nie dojdzie. Będzie nas doganiał. Czeka nas jeszcze godzina drogi pod górę przed dzisiejszym noclegiem. Wchodzimy w Beskid Sądecki ostatni raz rzucając okiem na Pieniny i Gorce. Cel Bacówka pod Bereśnikiem.
Wita nas typowo bacówkowa atmosfera. Nie wiemy tylko czy to że wszyscy obecni w jadali wyszli w momencie gdy my wchodziliśmy to nasza wina czy może jednak to planowali. Rozkład jest standardowy. Herbata, namiot, kolacja, mycie i pogaduchy. Dociera też wsparcie. Jest nas już 3, to znaczy ze w namiocie będzie ciaśniej. Wreszcie podejmujemy decyzję, że pora spać.
Bereśnik - Prehyba
Pozwalamy sobie chwile dłużej pospać, w końcu sylwester. Już po przebudzeniu widać smugę światła na namiocie. Po wywleczeniu się na zewnątrz ukazuje się świetny widok.
Niestety, nic co dobre nie trwa wiecznie. Jeszcze zanim skończyliśmy jeść śniadanie zaczyna padać śnieg. W reszcie wywlekamy się w górę. Większość dnia upływa na męczących podejściach w padającym śniegu. Widoków specjalnych też nie ma.
Dopiero na górze zaczyna się robić fajnie i zimowo.
Docieramy do schroniska. Pełną parą idą przygotowania do sylwestra. Zawiewa komercją. Zjadamy po talerzu ruskich pierogów, podsuszamy się trochę i zostajemy wyproszeni ze schroniska. Udajemy się do naszej luksusowej willi z widokiem. Ustawiamy budzik, coby nie przespać nowego roku i w trakcie rozmów pojedynczo odpływamy. Notorycznie nękani przez jakiś ludzi. Wstajemy o 23 i idziemy na Msze. Musze powiedzieć, że zastanawiałem się jak rozegrać wizytę na mszy, a tu samo się trafiło. Jednak ktoś nad mani czuwał w czasie wyjazdu. Pobożnie witamy nowy rok i idziemy oglądać fajerwerki w kotlinie sądeckiej. Potem jeszcze chwile grzejemy się przy ognisku i w końcu wracamy do spania.
Prehyba - Rytro
Mówią, że jak się zacznie nowy rok taki będzie cały. Czyli ten rok będzie spędzony w górach i słoneczny.
Dziś rano powitało nas słońce wschodzące na czyste, bezchmurne niebo.
Dziś rano powitało nas słońce wschodzące na czyste, bezchmurne niebo.
Składamy nasz dobytek, schronisko zamknięte, więc stwierdzamy że śniadanie zjemy na dole. Ruszamy. Zanim jednak dojdziemy do doliny czeka nas jeszcze Radziejowa. Wędrujemy przez prawdziwie zimowe góry ze słońcem nad głową i pięknymi widokami. Zaczynam żałować że to ostatni dzień.
Nasz peleton się rozciąga. Spotykamy się dopiero na najwyższym szczycie Beskidu Sadeckiego. Włazimy na wieże widokowa i ...
Dokładamy kalorii czekoladą, pijemy herbatę i ruszamy dalej. Teraz mamy w większości z górki. Ostatni rzut oka na Tatry i schodzimy na dół. Zaczyna nam się lekko dłużyć.
W końcu docieramy do Rytra. Pierwsza wizyta na stacji kolejowej, sprawdzamy transport i szukamy miejsca gdzie można coś zjeść. Pochłaniamy 3 pizze odpoczywamy i powoli zaczynamy wracać, żegnając góry. Jeszcze tylko kilkanaście godzin i będziemy w domu