Noc przed pierwszym dniem
Na stację dotarłem oczywiście, jak zwykle za wcześnie. Dziwne to uczucie, kiedy wydaje ci się, że wszyscy w poczekalni na ciebie patrzą. I dlaczego? Dlatego, że masz tylko wielki plecak i jakbyś zapomniał nart? Bilet dziwnie tani. Poczekałem i w drogę. To dawna "RZEŹNIA" - pociąg relacji Warszawa - Zakopane, w którym o miejscu do siedzenia można było pomarzyć, a jeździło się nawet w łazience. Jak było tym razem? Po spacerze wzdłuż pociągu reszcie znalazł się wolny przedział, 4 osoby do środka, bagaże na półkę i w drogę.
Oczywiście czwórka osób nawet nie zamieniła słowa. Od razy każdy ułożył się do spania i odleciał w krainę błogości. Do Krakowa względny spokój, nie licząc tej grupy dwa przedziały dalej. Ach ta rozkrzyczana młodzież. :P
No i od Krakowa zaczyna się jazda. Za każdym przebudzeniem jadę w inną stronę. dostać czegoś można. Zwłaszcza, że człowiek nie wie ile takich stacji go czeka i obawia się przespania właściwej, a na zegarek nie ma co patrzeć, bo w końcu to PKP.
No i od Krakowa zaczyna się jazda. Za każdym przebudzeniem jadę w inną stronę. dostać czegoś można. Zwłaszcza, że człowiek nie wie ile takich stacji go czeka i obawia się przespania właściwej, a na zegarek nie ma co patrzeć, bo w końcu to PKP.
Dzień pierwszy - Nowy Targ - Turbacz
Przed 6.30 stoję już na peronie w Nowym Targu. Czeka mnie mało przyjemna wędrówka przez budzące się miasto. Zachodzę do kościoła, bo ktoś musi czuwać nad wędrówką. Trafiam na poranną Mszę. Potem szybkie ostatnie zakupy i w drogę. Niebieski szlak. Zaczyna się ciekawie - przez cmentarz... i od razu w pole. Pierwsza górka i już wiem, że mam ciężki plecak i że będę wędrował w samym polarze. Tylko gdzie ten śnieg??? Liczyłem na trochę więcej niż resztki w rowach... Ale co ważne, jest słonce i nie zapowiada się pogorszenie pogody. Lampa towarzyszy mi do wieczora.
Spodziewaliście się śniegu? Ja też. |
Potem znów asfalt. Po jakiejś godzinie od wyjścia przychodzi czas na śniadanie. Domowa kanapka ze schabowym nie smakowała jeszcze lepiej. Zaczyna się śnieg. Na razie tylko płatami w miejscach zacienionych, ale im wyżej tym go więcej. W końcu las. Teraz przychodzi czas na założeni raczków na buty, bo szlak oblodzony. I w górę. Wbrew obawą jednak widać jakieś ślady. Kolejny postój - Łapsowa Niżna. Wreszcie docieram do upragnionego czarnego szlaku. Teraz w miarę po płaskim.
Skrzyżowanie z zielonym szlakiem. Rozterka. Niby dzień jeszcze młody,więc kusi odbicie na Stare Wierchy. Konsultacja z zegarkiem. Niby mam jeszcze sporo czasu. Decyzja zapada jednak inna. Idę do żółtego. Przeważył strach przed brakiem kondycji i pamięć o wyrypie między Starymi Wierchami a szczytem Turbacza.
Przybywa śniegu. Postanawiam rozłożyć kijki. One będą mi towarzyszyły do końca wyprawy. Miałem mieszane uczucia zabierając je, ale kilka razy uratują mnie przed upadkiem.
Skrzyżowanie z zielonym szlakiem. Rozterka. Niby dzień jeszcze młody,więc kusi odbicie na Stare Wierchy. Konsultacja z zegarkiem. Niby mam jeszcze sporo czasu. Decyzja zapada jednak inna. Idę do żółtego. Przeważył strach przed brakiem kondycji i pamięć o wyrypie między Starymi Wierchami a szczytem Turbacza.
Przybywa śniegu. Postanawiam rozłożyć kijki. One będą mi towarzyszyły do końca wyprawy. Miałem mieszane uczucia zabierając je, ale kilka razy uratują mnie przed upadkiem.
Kolejny dłuższy postój na rozdrożu pod Bukowiną Miejską. Jest południe. Zazwyczaj miałem dość napięty grafik i nie było kiedy posiedzieć na kamieniu. Teraz mam ten komfort że nie muszę się spieszyć. I mogę pooglądać widoki. Widać szczyt Turbacza i harcerskie "Bene".
Szeroka, odśnieżona połać śniegu. To tędy dowożą zaopatrzenie do schroniska. Idzie się dość przyjemnie, a na pewno lepiej niż po tym śniegu do pasa lezącym zaraz obok. Spotykam chyba pierwszą osobę dziś. Jakaś pani schodzi na dół. Ciekawe co pomyślała na mój widok.
Kolejny postój przy kaplicy papieskiej. Bylem tu kiedyś w maju na mszy. Ma swój specyficzny klimat. No i ten ksiądz staruszek który co niedziela wchodzi na górę żeby odprawić msze. Teraz wszystko pozamykane czeka do wiosny. Czekolada i w drogę. Mam niewygodny plecak..
Końcówka drogi bez problemów w wielkim, pięknym słońcu. Szkoda tylko że nie widać Tatr...
Dochodzę do schroniska. SA! Widać tatrzańskie granie.I to jest właśnie magia gór! Wracając do schroniska. To jeden z tych kołchozów bez klimatu, gdzie głupia herbata kosztuje 4 zł. Nieważne. Zjadam ostatnią kanapkę przywiezioną z domu, kwateruje się i myślę co by tu zrobić z resztką słońca. Wiem! Czoło Turbacza. No to siup. 15 minut spacerku na tzw. luzaka ale warto. Po drodze papieski ołtarz (Gorce są jakoś dziwnie Jano Pawłowe...) i szczyt. W sumie to niezły punkt widokowy.
Wracam. Trzeba pomyśleć nad kolejnym dniem. Pytam w recepcji i dyżurce GOPRu. Nikt nie umie mi powiedzieć jak wygląda szlak... Najbardziej obawiam się śniegu po kolana i konieczności przedzierania się. Idę spać. Czas na test nowego śpiwora. Co do jutra to zobaczymy na trasie. Mam dwa warianty, zobaczymy jak warunki.
Przed podjęciem decyzji pojawia się jeszcze, ostatni raz schronisko.
Jakoś po północy wraca reszta lokatorów. Grupa z Duszpasterstwa Akademickiego. Wrócili z nart w Szczawnicy. Mimo nastroju na pogaduchy czas iść spać.
Dzień drugi: Turbacz - GoCha
Budzi mnie gorąco. Rzut oka na termometr w śpiworze i wszystko jasne: prawie 30 stopni... Chwila bez myśli i jest pierwsza. Rzut oka przez okno i zaniepokojenie, chyba spadło trochę śniegu i jakby jeszcze miało sypać. Nic to, pomyśle jak wyjdę. Szybkie pakowanie, śniadanie i w drogę. Schronisko szybko znika we mgle. Szlak wydeptany. Ciekawe jak będzie dalej. Krótki postój na zdjęcia.
Tam powinny być Tatry |
No i teraz dylemat: na dół czy w las... Okazuje się, że szlak jest przetarty. Radość nieopisana. No to nie zastanawiam się wiele. Idę. Mimo słabych widoków nie sądziłem, że będzie tak magicznie. Ścieżka, gołe drzewa i śnieg wkoło. Jeśli zszedł bym z wydeptanego szlaku miałbym go po kolana.
Droga mija dziwnie szybko. Zawsze, do tej pory planowałem na styk, czasami nawet mając za mało czasu. Ty razem jest inaczej. Na rozstaju staję w południe. No i albo w prawo, żółtym na dół do schroniska, albo co? Albo Gorc. Druga opcja zwycięża. Nie byłem na szczycie mimo przechodzenia tamtędy kilka lat temu. czas to nadrobić. Obawiam się tylko podejścia, które jak pamiętam jest mordercze nawet w lecie...
Mijam pierwszych ludzi dziś. Chyba wszyscy jesteśmy zdziwieni swoją obecnością. Krótkie "Cześć" i oni śmignęli na biegówkach, a ja dalej człapię pod górę. Czy góry nagradzają jakoś zdobyte szczyty? Może, zazwyczaj chyba widokami. Jakie widoki ktoś zapyta? Żadne. Mgła i chmury. Ale podobno to jest własnie niebo :D
W niebie. |
No to teraz na dół. Jak to zwykle bywa schodzi się dziwnie szybciej. Do skrzyżowania dochodzę spokojnie.Teraz na dół do schroniska, właściwie Chaty Studenckiej. Chyba zaczynam czuć te dwa dni już w nogach. Jest mi dziwnie ciężko i droga się dłuży. Ważne, że cały czas na dół.W końcu docieram. Niepozornie.Wydaje się pusto. Wchodzę, zdejmuje plecak i od progu wita mnie serdeczna atmosfera. Od razu dostaję talerz spaghetti które dziewczyny sobie ugotowały i herbatę do kompletu. W zamian rozpalam w piecu kaflowym, kto by pomyślał, że się na coś przydam.
Teraz pogaduchy i gra w Tabu.Jakoś po północy wraca reszta lokatorów. Grupa z Duszpasterstwa Akademickiego. Wrócili z nart w Szczawnicy. Mimo nastroju na pogaduchy czas iść spać.
Dzień trzeci: GoCha - Lubań
Szybkie śniadanie i ruszam na dół. Powinienem zajść do sklepu. Towarzyszy mi Sonia, studentka z Krakowa poznana wczoraj w Gorczańskiej. Wraca stopem do domu, a na razie idziemy i gadamy o górach. Idzie nam się tak dobrze, że gdy nadchodzi czas rozstania uświadamiam sobie, że nie zaszedłem do sklepu. Mam ze sobą tylko 0,5 litra herbaty w termosie. Nic już po drodze nie będzie... Dam radę. Jak na złość zaczyna padać śnieg.Mimo tego, że dookoła robi się coraz bardziej biało idzie się naprawdę dobrze. Widać drogę, znaki są, nie ma się o co martwić.
Do czasu. Skrzyżowanie... I co? I nie wiadomo gdzie dalej. Kilka metrów w jedną, potem powrót, kilka metrów wstecz w poszukiwaniu jakiegoś znaku. Nic. chwila zamyślenia i prośba o pomoc. W lewo. Po paru metrach jest pierwszy znacznik na drzewie. Znowu ktoś nade mną czuwa.
Okazuje się, że nie jestem sam na szlaku. Ślady Quada i sympatyczny bałwanek.Ostatnie podejście, jak to na Lubań, mordercze. Zazwyczaj trud wynagradzają pięknie widoczne tatry. Jednak nie tym razem. Niskie chmury i sypiący śnieg ograniczają widoczność. Widać płot letniej bazy namiotowej. Tam dziś nocuję.
I znów powinno być widać Tatry. |
Trzeba się streszczać bo sypie i jest zimno. Szybkie ogarnięcie się. Namiot już stoi. Jeszcze telefon do zatroskanych w Lublinie i do środka.
Liczyłem na to, że zrobi się po chwili ciepło i spokojnie sobie zasnę... Tak, jasne. Ogólnie jest ciepło, ale... Spokoju nie daje mi nieustanne stukanie śniegu w namiot. Poza tym pan w sklepie miał rację, karimata karimata nie jest wystarczającym izolatorem. Jak bym się nie położył to po chwili jest mi strasznie zimno od ziemi. Dopiero kurtka podłożona pod tułów jakoś ratuje sytuację. Półsnem dotrwam do rana.
Dzień czwarty: Lubań - cywilizacja
To była najzimniejsza i najdłuższa noc w moim życiu. Ale jestem z siebie dumny. Udało się i chyba łyknąłem bakcyla.
O 6 stwierdzam ze nie ma się co zastanawiać tylko trzeba się zbierać. Składany namiot ujawnia wytopiony pas w miejscu gdzie leżałem... I wszystko jasne. Szybkie pakowanie i na dół. Zielonym d Grywałdu. Oczywiście gdzieś po drodze umyka mi szlak. Czy to ważne? widzę wieś, jest droga, dojdę. Na głównej łapię stopa. Docieram do Krościenka n. Dunajcem i pierwszy cel: sklep i coś do picia. Jednym łykiem obalam litr Tymbarka. To jest t czego mi brakowało. Teraz tylko trzeba się doprowadzić do stanu normalnego. Zdejmujemy stuptuty, składamy kijki i razem z reszta, tą normalną czekamy na autobus do Lublina.
Pierwszymi słowami w Lublinie było: "Jeśli ktoś wam kiedyś powie że w zimie pod namiotem może być ciepło, nie wierzcie!". Mimo wszystko nie żałuje. To było świetne doświadczenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz